Kisiel w Bucie, czyli Kolonizacja Zielonej Planety

Rozdział I: Lądowanie na Zielonej Planecie

Statek kolonizacyjny „Odyseja 7” wylądował z cichym sykiem na powierzchni planety, którą roboczo nazwano Zieloną. Nazwa była, delikatnie mówiąc, niedopasowana – wszędzie wokół rozciągały się fioletowe lasy, a niebo miało barwę zgniłej pomarańczy.

— Kto wymyślił tę nazwę? — mruknął porucznik Jacek Nowak, rozpinając pasy w kokpicie. — To tak, jakby nazwać świnkę morską „Orłem”.

— Może po prostu nie mieliśmy w palecie koloru „fioletowy z domieszką rozpaczy” — odparła z uśmiechem doktor Lena Kowalska, genetyczka i nieoficjalna specjalistka od sarkazmu.

— Przynajmniej nie pada — dodał inżynier Marek, zerkając przez iluminator na niepokojąco wijące się krzewy. — Chociaż… czy te krzaki właśnie mnie pozdrawiają?

— Ignoruj je. Na Ziemi też mamy rośliny, które się ruszają. Nazywają się „dzieci” — Lena wzruszyła ramionami.

Załoga zebrała się w śluzie. Każdy miał na sobie kombinezon ochronny, a na plecach plecak z podstawowym sprzętem. Jacek przewodził grupie, Lena szła tuż za nim, a Marek zamykał pochód, taszcząc skrzynkę z narzędziami.

— Gotowi na podbój nowego świata? — zapytał Jacek, unosząc brew.

— Tylko jeśli w tym świecie jest kawa — odpowiedziała Lena.

— I działające Wi-Fi — dodał Marek.

Drzwi śluzy otworzyły się z cichym sykiem.

Rozdział II: Pierwsze Spotkanie

Koloniści nie musieli długo czekać na spotkanie z tubylcami. Ledwie przeszli sto metrów od statku, z fioletowego zarośla wyskoczyło stworzenie przypominające skrzyżowanie wombata z jeżem i… blenderem. Miało sześć nóg, futro w zielono-pomarańczowe pasy i oczy jak dwie czarne oliwki.

— O matko, to jest urocze! — pisnęła Lena, wyciągając rękę.

— Lena, nie dotykaj tego! — ostrzegł Jacek. — Pamiętasz, co się stało z ostatnim „uroczym” stworzeniem, które próbowałaś pogłaskać?

— No… zjadło mi buta. Ale to był tylko but!

Stworzenie podeszło bliżej, powąchało buta Leny i… splunęło na niego czymś, co wyglądało jak kisiel.

— Widocznie nie lubi twojego stylu — zaśmiał się Marek.

— Albo po prostu nie lubi ludzi — dodał Jacek.

Stworzenie wydało z siebie dźwięk przypominający kichnięcie i zniknęło w krzakach.

— Zapisuję: tubylcy nie przepadają za naszym obuwiem — Lena zanotowała coś w swoim tablecie.

Rozdział III: Codzienność Kolonisty

Kolonizacja Zielonej Planety okazała się wyzwaniem. Każdy dzień przynosił nowe niespodzianki. Raz Marek odkrył, że lokalne grzyby świecą w ciemności i rosną w ekspresowym tempie, co prowadziło do niekończących się żartów o „magicznych halucynacjach”. Innym razem Lena próbowała upiec chleb z lokalnych ziaren, co skończyło się eksplozją piekarnika.

— Może po prostu nie pieczmy już niczego, co nie ma etykiety „bezpieczne do spożycia” — zasugerował Jacek, wycierając z twarzy resztki fioletowej mąki.

— Ale jak mamy odkryć coś nowego, jeśli nie będziemy eksperymentować? — upierała się Lena.

— Może po prostu poczekajmy, aż Marek wynajdzie ognioodporną kuchnię.

— Albo kombinezon z funkcją gaśnicy — dodał Marek.

Wieczorami, przy ognisku (zrobionym z lokalnych, niepalnych gałązek), załoga dzieliła się opowieściami o Ziemi, tęskniąc za zwykłymi rzeczami: pizzą, gorącą wodą i brakiem śluzowatych niespodzianek w butach.

Rozdział IV: Genetyczne Eksperymenty

Największym wyzwaniem okazały się jednak nie codzienne trudności, lecz tubylcze stworzenia. Były nieprzewidywalne, czasem agresywne, a czasem po prostu dziwne. Lena, jako genetyczka, postanowiła je zbadać.

— Jeśli uda mi się zrozumieć ich DNA, może znajdziemy sposób, żeby się z nimi dogadać — tłumaczyła, przygotowując próbki śliny, futra i… kisielu.

— A jeśli odkryjesz, że to one próbują się z nami dogadać, tylko my jesteśmy zbyt głupi, żeby to zauważyć? — zapytał Marek.

— Wtedy będę musiała przeprosić tego wombato-jeża za to, że nazwałam go „futrzastym blenderem”.

Badania Leny przyniosły zaskakujące rezultaty. Okazało się, że lokalne stworzenia mają w DNA sekwencje podobne do ludzkich genów odpowiedzialnych za komunikację. Lena postanowiła przeprowadzić eksperyment: zmodyfikować genetycznie jedno ze stworzeń, by zwiększyć jego zdolność do przekazywania prostych sygnałów.

— To może się skończyć katastrofą — ostrzegł Jacek.

— Albo rewolucją w nauce — odparła Lena z błyskiem w oku.

Rozdział V: Pierwszy Kontakt

Eksperyment zakończył się sukcesem… częściowym. Zmienione stworzenie zaczęło wydawać dźwięki przypominające ludzką mowę, choć mocno zniekształconą.

— Mleko… chleb… but… — powtarzało, patrząc na Lenę.

— O nie, nauczyło się od ciebie listy zakupów — zaśmiał się Marek.

— Przynajmniej nie przeklina — zauważył Jacek.

Z czasem, dzięki dalszym modyfikacjom i obserwacjom, załoga zaczęła rozumieć podstawowe sygnały tubylców. Okazało się, że wiele z ich „agresywnych” zachowań to po prostu próby komunikacji.

— Czyli kiedy plują kisielem, to znaczy „dzień dobry”? — zapytała Lena.

— Albo „zostaw mój but w spokoju” — poprawił Marek.

Koloniści nauczyli się żyć w symbiozie z tubylcami, a Zielona Planeta przestała być miejscem pełnym zagrożeń, stając się domem, gdzie nawet kisiel w bucie miał swoje znaczenie.

Epilog

Po roku pobytu na Zielonej Planecie, załoga „Odysei 7” przesłała na Ziemię raport:

„Kolonizacja przebiega pomyślnie. Tubylcy przyjęli nas do swojego grona, a my nauczyliśmy się doceniać ich zwyczaje. Polecamy zabrać więcej butów i… zapasową kuchenkę. PS: Kisiel jest tu przysmakiem.”

I tak oto, dzięki odrobinie nauki, humoru i otwartości na to, co nieznane, Zielona Planeta stała się nowym domem dla ludzi – i kilku bardzo rozmownych wombato-jeży.


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *